Po kilkunastu latach w biznesie powróciłem na uczelnię. Nie jako żak, lecz pracownik. Uruchamiamy fundusz! Aż dech zapiera, tak szczytna to inicjatywa. Ale angażując się w realizację wielkich idei, pamiętajmy, że wymagają one bardzo sprawnego sprowadzania górnolotnych pomysłów do przyziemnych zadań. A życie „startupera” to nie same imprezy i pasma sukcesów. Rzeczywistość szybko sprowadza na ziemię i do codziennej pracy.
Będąc pierwszym funduszem uczelnianym, potraktowaliśmy także siebie jako startup, który wymaga zwinnego działania. Dlatego stawiamy hipotezy i staramy się je szybko weryfikować. Jakie? Na wstępie założyliśmy jedną kluczową: przedsiębiorczym badaczom na uczelniach potrzebne są finansowanie i nieco biznesowej pomocy, aby rozwinęli skrzydła przedsiębiorcy. Rynek najróżniejszego wsparcia dla startupowców jest w Polsce, delikatnie rzecz ujmując, bardzo aktywny, czy wręcz zrobiło się tłoczno. W rezultacie programy, walcząc o projekty, stawiają poprzeczkę coraz niżej. Przez to mamy bardzo duży rozstrzał jakościowy, ale ten temat wezmę na tapet przy innej okazji. Osoby pracujące zawodowo poza uczelniami mogą nie zauważyć tutaj pewnego zgrzytu. Natomiast część środowiska akademickiego może się wzdrygnąć. Nauka i biznes?
Z czego to wynika? Po kilku miesiącach pracy z różnymi zespołami i ludźmi na uczelniach w Polsce zauważyliśmy, że ludzi można podzielić na trzy grupy:
osoby, które uważają, że nauka powinna być czysta, nie widzące potrzeb komercjalizacji, a jedynie budżetowania i zapewniania środków publicznych na różne badania;
osoby pełne pasji i zaangażowania, które czują potrzebę zmian, często poruszające się płynnie, migrując między środowiskiem akademickim a przedsiębiorczością;
osoby, które mają to wszystko w głębokim poważaniu i chcą po prostu wykonywać swoje działania, a każda zmiana jest postrzegana jako pewne dziwactwo i kolejny mniej lub bardziej trafny pomysł innych.
Nadajmy temu wszystkiemu subiektywny kontekst. Polska wydaje na badania i rozwój, według serwisu Statista, ponad 44 mld zł. A jednocześnie zajmuje 41. (słownie: czterdzieste pierwsze) miejsce na 132 kraje w rankingu innowacyjności „Global Innovation Index 2023”. Jest to rozbudowany wskaźnik składający się z ok. 80 składowych. Refleksja jest dość oczywista. Może gdybyśmy wydawali więcej, to i innowacji byłoby więcej, byłyby lepszej jakości? Gdybyśmy zdołali dogonić średnią w Unii Europejskiej pod względem wydatków do PKB z 1,32% do 2,1% (dane oficjalne)?
Zanim odniosę się do pytania z tytułu moich dzisiejszych rozważań, niedawno byłem na koncercie Kultu w warszawskim klubie Stodoła. Taka sentymentalna podróż do studenckiej przeszłości. Uczyć się w Warszawie i nie pójść na Kult to nic innego jak okraść się ze wspaniałych wspomnień. Taki koncert jest przecież wręcz obowiązkiem!
Otóż Kazik śpiewał kiedyś: „Gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka, gdyby się nie przewrócił, byłaby rzecz wielka. „Gdyby” to najczęstsze słowo polskie”. Czy jesteśmy narodem gdybaczy i „byłobliskowców” (aj, było blisko)? A może ciąży nam, podobnie jak całemu staremu kontynentowi przeświadczenie o wyjątkowej pozycji na świecie przez zasiedzenie i historyczne krzywdy? Polecam tutaj świetny artykuł w Dzienniku Gazecie Prawnej „Czy Unię da się lubić”. Autor zwraca w nim uwagę, że świat (nie tylko domyślnie Stany Zjednoczone, ale też niegdysiejsze europejskie strefy wpływów, takie jak Chiny lub Indie) wcale nie podziela naszej perspektywy wyjątkowości i zasług, lecz pędzi coraz szybciej. Europa ma ten problem globalnie, polska nauka lokalnie. Czy stać nas na udowadnianie światu naszych racji?
Czy tylko mi odpowiedź wydaje się oczywista? Czy dostrzegacie wokół nas ów problem zasiedzenia? Uważamy, że nauka polska jest naszym skarbem narodowym i wymaga szczególnej ochrony. Niezależnie od otoczenia. Przetrwaliśmy zabory, wojny, komunizm. Należy nam się. I załóżmy nawet, że drastycznie zwiększamy wydatki na badania i rozwój. Czy przy obecnej strukturze efekty prac realizowanych przez sektor publiczny nie zostałyby zmarnotrawione? Czy powstałyby innowacje, których sektor prywatny potrzebuje? Czy może kolejne setki programów, akceleratorów, ścieżki, które coś by tam robiły, generowały setki raportów i publikacji, szkoleń, rozliczając kolejne granty bez funkcji celu mającej pozytywny wpływ na funkcjonowanie gospodarki? Mam co do tego poważne obawy.
Wróćmy do naszych trzech grup osób związanych z uczelniami. Nauka jest ważna. Stanowi rdzeń rozwoju społecznego. Jednak inną sprawą są priorytety. Czy narodowa potrzeba doskonalenia w XXI wieku nie jest ważniejsza? I nie wynika to tylko z oczywistych zewnętrznych zagrożeń. Wynika to z odpowiedzialności za przyszłe pokolenia. Sztuczna inteligencja, a w ślad za nią kolejne przełomowe technologie, jeszcze za naszego życia całkowicie zmienią sposób naszej pracy. Naszego życia. Podobnie jak wiele innych obszarów, jak chociażby zielona transformacja czy postęp w medycynie. Jeśli chcemy uszczknąć kawałek z tego globalnego tortu, musimy zacząć rozwiązywać konkretne problemy. A do tego potrzebne są zespoły. I to nie, z całym szacunkiem, nasycone tytułami naukowymi. Nasycone zapałem, chęcią podejmowania ryzyka i pracy. Rynek finansowy, fundusze venture capital itp. – jesteśmy na to gotowi. Chcemy finansować projekty badawcze wysokiego ryzyka. I chcemy wynagradzać zespoły w postaci ogromnych kwot, które założyciele mogą zarobić, jeśli im się uda. Nieraz liczone w setkach milionów złotych.
Mamy przy tym konkretne wymagania – maksymalne zaangażowanie i skupienie na projekcie oraz (co może paradoksalne) chęć nauki w obszarze biznesu czy pozyskiwania klientów. Czy naukowcy gardzą tymi pieniędzmi w myśl zasady „lepszy wróbel w garści”? Czy naprawdę lepiej, żeby „kapało” z kilku różnych projektów, gdzie po prostu dowieziemy wymagane zadania, niż poświęcić się projektowi w 200% i spróbować osiągnąć coś wyjątkowego? Mam wrażenie, że jesteśmy na etapie, w którym powinniśmy przestać trzymać wiele inicjatyw za rękę, nieco siłowo pchnąć je do biznesu. Wypchnąć z pewnej strefy komfortu, jakim są granty.
Zespoły pozyskujące kapitał od prywatnych przedsiębiorców będą zupełnie inaczej działać. Zmieni się nastawienie z realizacji zadań na realizację celów. Rynek szybko zacznie nagradzać efektywne zespoły, zabijając przy tym najsłabsze inicjatywy. A wynagrodzenia realnie wzrosną do rozsądnych poziomów, obserwowanych na stanowiskach managerskich w sektorze prywatnym. Czy może jednak zespoły pozostaną w swoich strefach komfortu? Może to kwestia zmiany pokoleniowej? Może tego właśnie wymaga podejście do pieniędzy jako naturalnej formy wynagradzania za ponadprzeciętne osiągnięcia i zaangażowanie? Jak to wygląda poza Polską? O tym w kolejnym newsletterze.
Karol Matczak
Prezes Zarządu WUTIF
Comments