top of page

Za kulisami sukcesu

  • naostrowska
  • 6 lip
  • 2 minut(y) czytania

Zaczyna się zwykle tak samo. Z błyskiem w oku, ekscytacją, wizją zmiany świata. I my – inwestorzy – też się tym zarażamy. Patrzymy na was, founderów, i widzimy pasję, determinację, pracę po nocach. Czasem nawet podziwiamy ten mit samotnego wojownika, który na przekór wszystkim stawia firmę na nogi. Tylko że ten mit ma swoją cenę. I ta cena bywa niebezpiecznie wysoka.

ree


Prowadzenie startupu to doświadczenie, którego z zewnątrz nie da się w pełni zrozumieć. Można mieć ludzi dookoła, zespół, wspólników, inwestorów – a i tak czuć się kompletnie samemu. Bo to founder odpowiada ostatecznie za wszystko. Za wypłaty, za pivoty, za trudne rozmowy z zespołem, za każdy „nie” od inwestora. Nie chce martwić zespołu. Nie ma z kim pogadać szczerze. I tak dzień po dniu sam dźwiga ciężar, o którym nikt nie mówi głośno.

Usłyszałem gdzieś opinię, że „W startupie wszystko dzieje się szybciej – także wypalenie.” I coś w tym jest. Startup to nie tylko szybki wzrost. To też szybkie upadki, rozczarowania, codzienna jazda bez trzymanki. Dzień, w którym podpisujesz umowę z klientem, może być tym samym dniem, w którym inwestor wycofuje się z rundy. To niekończąca się huśtawka – i żadna psychika nie jest na to całkowicie odporna.

Problem polega na tym, że nie uczymy founderów, jak dbać o siebie. Mówimy o runrate, MRR, churnie. Ale nie mówimy o bezsenności, atakach paniki, uzależnieniu, które mają „pomóc przetrwać tydzień”. A przecież to też jest część gry – tylko że zakulisowa. Wymaga odwagi, by o tym mówić. I jeszcze większej, by coś z tym zrobić.

ree

Jasne, są sposoby, żeby sobie z tym radzić. Founderzy, którzy mają dobrych co-founderów, mentorów, terapeutyczne wsparcie, regularny sport, czasem zwyczajnie więcej samoświadomości – oni naprawdę lepiej znoszą tę presję. Nie mówimy tu o przyjemnych dodatkach. To sprawy, które decydują, czy ktoś w ogóle dotrwa do mety.

Dla nas, jako inwestorów, to też jest lekcja. Bo nie chodzi tylko o to, żeby zobaczyć pitch i „zainwestować w człowieka”. Chodzi o to, żeby też zadbać o tego człowieka w trakcie drogi. Czasem nie trzeba dużo – zapytać, jak się trzyma. Dać przestrzeń, żeby nie zawsze musiał mówić „wszystko dobrze”. Bo czasem nie jest. I to jest okej.

Startupy budują się na ludziach. A ludzie – nawet ci najbardziej zdeterminowani – są krusi. I jeśli mamy mówić o zrównoważonym innowacyjnym ekosystemie, to nie wystarczy zachwycać się skalowalnością. Musimy też mieć odwagę mówić o tym, co dzieje się w środku.


`Jakub Wojciechowski

Dyrektor Inwestycyjny WUTIF


 
 
 
bottom of page